Etykiety

niedziela, 21 lipca 2013

Gdzie dalej?


Znów Reno, znów podróż ^_^
Nie bylibyśmy sobą poprzestając na jednej, łatwej, zaplanowanej wycieczce nad polskie morze w te wakacje.
Jak na razie kolejna podróż jest dopiero w fazie przygotowań, dość niespiesznych, ale odkładanie wszystkiego na jutro (tudzież dla spragnionych skomplikowańszego języka- prokrastynacja) w naszym przypadku to smutna rzeczywistość.
Wiemy, że ruszamy za tydzień. Znamy kierunek- Chioggia! Jak się tam dostaniemy? Aktualnie tylko to jest w stanie nas zająć- kiedy znajdziemy się na miejscu jakoś to już będzie. 

Smuci niezmiernie fakt, że do Chioggii nie da się dotrzeć tak zwyczajnie. A może jednak to wyzwanie? Prawdopodobnie jeżdżenie do miejscowości, do których nikt nie dociera  może być przejawem hipsterstwa.
Z morzem było tak samo- zamiast jechać do któregoś z popularnych kurortów, zgarnęliśmy przyjaciół i bagaże trzema środkami transportu. Nie wiem czy już powinniśmy zacząć się tym martwić.. 

Zapewne niewiele osób w ogóle słyszało o Chioggii.. ja się dowiedziałam o istnieniu tego miejsca jakiś rok temu a dopiero od miesiąca umiem je zapisać (chyba...).


Chioggia to starsza siostra Wenecji. Klimat, romantyczność (wyruszamy w duecie KikoReno), tanie, dobre wino na plaży, prawdziwe, urokliwe knajpki, nocne kąpiele w morzu, zdecydowanie mniej turystów niż w Wenecji.. wszystko bardziej true. Tak przynajmniej sprzedaje mi to Kiko, który w Chioggii zdążył się już zakochać rok temu- beze mnie, ale za to w towarzystwie siostry i.. trzech jej koleżanek. Grrrr...

Mimo poważnego deficytu budżetowego jakoś dotrzeć musimy. A opcje docierania do takich nie mainstreamowych miejscowości są wszelakie:

- lot tanimi liniami do Wenecji?

plusy: - (prawie) bezpośredni- ah, wygoda!
minusy: - terminy, terminy..- niestety, jeśli nie chcemy wybrać się do Rzymu, znalezienie dogodnych terminów jest znacznie bardziej skomplikowane niż sądziliśmy. Najbliższe loty już zabookowane, daty pozostałych kolidują z kolejną wyprawą..
- drogość! Wprawdzie około 500zł w obie strony jest dla sporej części ludności niezbyt wygórowaną ceną, ale jak tu oszczędzać na pizzę i wino przy wydaniu tygodniowej wypłaty na sam lot?

-a może wycieczka autokarowa do Wenecji? Mamy wakacje, wolny czas, dwadzieścia godzin w drodze nam niestraszne..
plusy: - terminy- wyjazdy prawie codziennie (busy zahaczają o sporo polskich miast, łatwo się załapać)
- (prawie) bezpośredni- j.w.
minusy: - za przyjemność spędzenia doby w autokarze musimy zapłacić od 249- przewoźnik AGAT (20h)- do 320 złotych- przewoźnik TRANS EUROPA (22h). Różnica  jest spora, dlatego warto przejrzeć oferty!

- a gdyby tak dostać się gdzieś w okolice Chioggi?
jesteśmy w fazie poszukiwań, ale będzie to chyba najciekawsza i najkorzystniejsza oferta.

Ceny lotów w dwie (!) strony zaczynają się od 160 złotych, liczymy na to, że uda nam się kupić coś do trzystu. Kiko ma ochotę na jakieś bliskie miasto- Bolonię, Pizę, Padwę. A może Słowenia lub Chorwacja a potem wycieczka promem?
Wydamy dwa razy mniej, spędzimy w podróży do Włoch dwie godziny zamiast dwudziestu? Czas, który upłynąłby nam na spokojnym siedzeniu w autokarze poświęcimy na zwiedzanie wszystkich napotkanych po drodze miast, poznawanie ludzi i łapanie stopa. Wprawka do Podróży Życia, którą urzeczywistnić chcemy za niecały rok. Omnomnomnomnomm.. zdecydowanie ostatnia opcja wygrywa i przez ten tydzień będziemy zdobywać wszelkie środki potrzebne do wcielenia jej w życie. 

Dlatego właśnie powinnam skończyć na tym pisanie posta i picie wina
(ah, polecam serdecznie sprawdzone, czerwone, półsłodkie, bułgarskie, z korkowym korkiem, podobnie jak rumuńskie lepsze od wszystkich burżujstw, za nieprzyzwoicie mało pieniędzy kupione wino Sophia, szczep Pamid. A żeby było jeszcze bardziej (prawie)burżujsko to zagryzane niebieskim serem pleśniowym oraz grillowaną cukinią z owym serem i suszonymi pomidorami w ziołach..) jutro z samego rana zaczynam pracę. Czego się nie robi dla podróży.. :3
Sophia
Zdjęcia ukradzione z google:
(za parę tygodni będą już własne :3)



piątek, 19 lipca 2013

Po morzu i namiotach, czyli sprawozdanie z Rubiatowa oczami Kika part 1.

     W końcu na tym blogu zagości notka od innego autora niż Reno - Uwaga, Uwaga - nadchodzi pierwszy post Kika! (tego brzydszego). Podobno mój wystrzałowy pseudonim się nie odmienia. Przynajmniej Reno tak mówi. W każdym razie nie ważne.

     Parę dni temu wróciliśmy z przyjaciołami z długo wcześniej wyczekiwanej wyprawy nad morze. Plany na nią zaczynały się już kształtować parę miesięcy wcześniej, a właściwie duża większość została ogarnięta tuż przed wyjazdem, jak zwykle, na ostatnią chwilę. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy tak nie zrobili :)

      Miejscowość jaką wybraliśmy na wspólny wypad to doskonale większości znane Lubiatowo (na czas wycieczki ochrzczone przez naszą grupę jako Rubiatowo). Z wszystkich propozycji transportu jakie rozważaliśmy, ostatecznie, prawie jednogłośnie wybrany został... PolskiBus! Wygodna i w sumie cenowo porównywalna alternatywa dla pociągowego TLK. I przede wszystkim szybsza, bo jak wiadomo opóźnienia w okolicach godziny czy dwóch na trasie, to standard dla PKP. Wszyscy poza tym chcieliśmy dowieźć nasze tyłki w wygodnych fotelach, w autokarze z Wi-Fi i poczęstunkiem (fajna, słodka bułka), ale co najważniejsze - na piętrze! Audycja zawierała lokowanie produktu, przepraszam, ale podróż z PolskimBusem to czysta przyjemność!

     Jak będziecie kiedykolwiek chcieli dostać się do jednego w większych polskich miast, ale i bliższych europejskich stolic, jak na przykład Berlin, Praga i Wiedeń, to zdecydowanie opcja dla Was. Jak często powtarza sama firma, ceny biletów na wszystkich trasach zaczynają się od 1zł plus 1zł opłaty rezerwacyjnej, czyli teoretycznie możemy zrezygnować z np. paczki chipsów i załatwić sobie wycieczkę w jakieś fajne miejsce.

     W praktyce, rzeczywiście w niektórych przypadkach tak to wygląda, ceny biletów zależą poniekąd od nas samych, bo im wcześniej zarezerwujemy bilet, tym mniej zapłacimy. Ludzi którzy za owe dwie złotówki jeździli nie znam, ale znam osobę, która dostała się w sezonie letnim do Białegostoku za 5zł. Da się? Jak najbardziej, tylko trzeba się trochę pointeresować i wcześniej zaplanować. Nam udało się z Warszawy do Gdańska dostać za 47zł za osobę (plus jeden złoty za rezerwację ;) na początku drugiego tygodnia lipca, więc wcale nie jest źle.
   
     Zainteresowanych odsyłam na stronę główną, oczywiście w stylu w jakim zapodaje ją przemiła pani w samym autokarze, w trakcie wycieczki. Przemawia do Nas zawsze w dwóch językach, polskim i angielskim z idealnym brakiem akcentu. Nam przypadła do gustu bardziej wersja druga: Czek ałt ałer łebsite: dablju-dablju-dabju, polsky-bas dat cam.

     Po przyjeździe do Gdańska, mieliśmy mieć planowo około godziny wolnego. Zupełnie przypadkowo już w okolicach peronu, któreś z Nas wyczaiło, że jest pociąg w tę samą stronę odjeżdża za... ? 15 MINUT! Pędem kupiliśmy bilety, wdrapaliśmy się z bagażami na peron i wsiedliśmy. Godzinna podróż, przynajmniej mi upływała dosyć sennie, kiedy to przebudził mnie pan kontroler. Zacząłem przetrząsać najpierw kieszenie, potem portfel, plecak. Znikł, nie mam biletu. Wszyscy już sprawdzeni, zostałem tylko ja. Nie no to byłoby strasznie głupie, gdybym miał teraz wysiadać, zacząłem lekko panikować, pamiętałem dokładnie jak na początku trzymałem go wsiadając tutaj. W pewnym momencie, szybkie, niepewne spojrzenie na podłogę. JEST! Oczywiście, kiedy spałem musiał po prostu wysunąć mi się z ręki. No nic, jedziemy dalej, wszystko spoko. Już nie dałem rady ponownie zasnąć.

     Po ponad 40 stacjach w końcu Wejherowo. Wysiedliśmy, wyszliśmy z peronu, weszliśmy na ulicę, siadamy na schodkach pod kioskiem. Wszystkie tobołki położone obok, my z Patem za chwilę wcinamy hot-dogi a dziewczyny? Ciuchy, ciuchy, wielki trip po wejherowskich szmatexach!!
"-Będziemy za pół godziny maksymalnie. - Jesteście pewne? - Tak, tak, oczywiście!"
Poczekaliśmy trochę, minęło pół godziny, godzina - spoko. Do autobusu zostało tylko 20 minut - coo? Już 10, ale... są! Na szczęście czekanie opłaciło się, dostaliśmy w nagrodę zajebiste, surferskie koszule. Teraz szybko, autobus, bilety i w drogę ostatnim przewidzianym środkiem transportu.

Po kolejnej godzinie w trasie w końcu. Kopalino. Teraz do naszego pola namiotowego i morza zostało jedynie 3 km! Wypakowani, zmordowani i szczęśliwi ruszyliśmy w drogę, przez pola i lasy, do celu naszej wycieczki.

cdn.




piątek, 5 lipca 2013

Kawia(Renki)


Poszliśmy na wycieczkę do Fotoplastikonu. No i nic z tego nie wyszło :( Zamknięty. Ze zwieszonymi główkami skierowaliśmy się do wyjścia z uroczej kamienicy kiedy...

Przepiękny kawiarniany ogródek, który kusi kwiatami i zapachem pierniczków?
  Stoliczki skryte parę kroków od Al. Jerozolimskich, ale czas się tam zatrzymuje, nie na długo, dwadzieścia minut? Tyle ile potrzeba by wypić herbatę, która jest tylko pretekstem, zresztą wybór nie za duży- parę pysznych herbat i kaw. Okazja do najedzenia oczu i odetchnięcia na chwilę.
Herbatka podana wprawdzie w papierowym kubeczku ale ręcznie ozdobionym i na.. ramce zamiast tacy.
W środku malutki sklepik- galeria pierników. Perełka!
Tebe



Kolejne miejsce, wszystkim Warszawiakom pewnie znane, ale warte wspomnienia i baaardzo przez nas lubiane to cukiernie Bliklego. Najdoskonalsze pączki, elegancki wystrój i pyszne desery.
W upały szczególnie smakuje mrożona kawa.  Połączenie świetnych lodów, prawdziwej bitej śmietany i mocnej, czarnej kawy zamiast popularnej, słabej latte. Raczej r
zadko spotykane w sieciówkach.
Dla nas na placu Wilsona.


A dla lubiących klasykę- espresso.

zestaw marzeń Kika

SVENSK DRÖM part 1.

~~SVENSK DRÖM~~

W poniedziałek, kiedy reszta naszych znajomych pisała sprawdzian z matmy lub usypiała na historii my, po ekspresowej wymianie waluty, załatwieniu ubezpieczenia i przebiciu się przez korki popijaliśmy lotniskowe, karmelowe frappe. Najdroższą kawę w życiu Kika- zrozumiał wtedy, że to będzie pierwsza w życiu taka wycieczka :3



Szwecja przywitała nas.. zaskakująco spodziewanym widokiem! Lotnisko Skavsta (posiadające, dosłownie!, dwa pasy na krzyż) sto kilometrów od Sztokholmu, który był naszym celem.
Wszędzie śnieg, jodłowo-świerkowe lasy i słońce pod bardzo ostrym kątem. Oprócz tego drewniane domeczki bardzo delikatne jak na ten klimat.. Wszystko tak jak przedstawia Ikea :D
Sztokholm wydał się nam być nadzwyczaj europejskim miastem. Nic z urokliwości kolorowych chatek, wyjątkowego klimatu skandynawskiej kultury. Zbudowany na połączonych licznymi mostami wyspach, teren poprzecinany wodą, przez co kojarzy się z Wenecją, bardziej przestrzenną i.. w trakcie epoki lodowcowej.






Dodatkowo, po przyjeździe do miasta w oczy rzuca się jego wielopoziomowość. Raz metro jedzie parędziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi w innym miejscu, jadąc tą samą linią, cieszymy się słonkiem przemierzając most nad kanałem.

Kwestia nierówności terenu wygląda jeszcze ciekawiej kiedy oddalimy się od centrum. Tam typowe blokowiska- bryły takie same jak w Polsce- nagle kończą się urwiskiem a spod niektórych budynków wystają skały.

Typowe widoczki z centrum:
paręnaście metrów pod tą drogą jest jeszcze kolejna..
..o ta, a parędziesiąt metrów niżej..

..voilà!


Mimo lekkiego zawodu typowością Sztokholmskiej starówki- Gamla Stan, oczywiście wyłapaliśmy sporo podobających się nam "smaczków":



schizowy zmrożony królik


Zmarznięci przemierzaliśmy słoneczne ulice Sztokholmu, którego mieszkańcy wyraźnie cieszyli się już z wiosny, królowały trampki, lekkie płaszczyki.. brrr!    Zdesperowani schroniliśmy się w fastfoodzie, gdzie mieliśmy okazję po raz pierwszy zetknąć się z życzliwością Szwedów i niesamowitym poziomem ich angielskiego!

Iron Maiden grzecznie na półeczce obok Biebera i One Direction???

szczególnie urocza rzeźba na wystawie galerii

stacja sztokholmskiego metra zbudowana w skale

Książki, kawa i internet.. jak mogliśmy się oprzeć?


Wayne's Cafe zupełnie jak nasz rodzimy empik, ale cóż, takim przyjemnościom nie umiemy odmówić.
Przy okazji znaleźliśmy skrzynkę (opencaching.pl), która czekała na nas oddalona o parę kroków.
Kiko z keszem <3




Nadchodziła pora powrotu do domu, Ekerö, wyspy wikingów i dębów ( http://en.wikipedia.org/wiki/Eker%C3%B6_Municipality ).


Ten okazał się bardziej skomplikowany niż sądziliśmy, w efekcie czego, wylądowaliśmy na stacji benzynowej in the middle of nowhere około godziny 22 i przy minus 25 stopniach Celsjusza.
Jednak autobus do naszej hostki miał odjeżdżać za dwie godziny, a na stacji była herbata, więc sytuacja przedstawiała się dość pozytywnie. 

 
Było to drugie spotkanie z życzliwością Szwedów i ich doskonałym angielskim. Przeciętny pracownik sklepu czy stacji posługujący się tym językiem na poziomie B2-C1? Tam to norma.

Kiedy wreszcie siedzieliśmy na pokładzie właściwego autobusu okazało się, że kwestia wymowy nazwy << Lönnviksvägen >>
Dowiedzieliśmy się jak akcentowanie <on> może znacząco wpłynąć na podróż do domu. Przez brak umiejętności rozróżnienia <onn> od <oenn> (czy może jeszcze inaczej?) znaleźliśmy się spory kawałek za właściwym miejscem desantu.

Wysiadając na.. braku przystanku, zostaliśmy parokrotnie przestrzeżeni przez kierowcę, kazał nam na siebie uważać, absolutnie nie wchodzić na drogę..
przystanek to duże słowo..


Próbowaliśmy świecić sobie komórkami na ciemnej drodze (nie zastosowaliśmy się do rad kierowcy- pobocze zasypane było zwałami śniegu) wiedzieliśmy, że nasza hostka po nas wyjdzie.
Wtedy w mroku rozległo się
 przesympatyczne "Hello!"

W zupełnej ciemności przywitaliśmy się z niziutką kobietą, która prowadziła nas do swojego domu.. a właściwie chatki. Na furtce i w latarenkach w zupełnie zaśnieżonym, bajkowym ogródku paliły się świece, a długowłosa hostka, (która przypomniała sobie o jedzeniu zostawionym w piekarniku) dreptała wąską ścieżynką wyglądając zupełnie jak czarownica.

nasza chatka za dnia

Domek był malutki, niesamowicie przytulny i zagracony. W centralnym punkcie saloniku stała choinka (zbliżały się święta Wielkanocne) a na stole czekała kolacja. Przy świecach oczywiście.
dead Christmas tree

































Poranek przywitał nas kompletnie surrealistycznym widokiem. Był wtorek, czas lekcji, tymczasem my siedzieliśmy w drewnianej chatce pośrodku zaśnieżonej wyspy w Szwecji zastanawiając się co zjemy na śniadanie. Za oknem śpiewały ptaki (tak, oczywiście nasza hostka wieszała karmniki idealnie na przeciw kuchennego okna).
idealne śniadanie.. 
szwedzkie domki




Miejsca godne polecenia: 
- Hermans Restaurang
http://gastrogate.com/restaurang/hermans/- wspaniała wegetariańska restauracja ze szwedzkim stołem, przepyszny makaron i hinduska cieciorka. Wyjątkowo tania knajpa (za 110SEK lunch- paręnaście dań i sałatek a do picia woda i wybór herbat). Dodatkowy atut to widok na część panoramy Sztokholmu z tarasu nad wodą.

-Sjätte Tunnan
http://www.sjattetunnan.se/- knajpa wikingów, niepowtarzalny klimat. Przechodzimy przez ogromne, drewniane drzwi, stromymi schodami do piwnicy, w której czekają nas ciężkie ławy, dopracowany wystrój i miód pitny (także polski).

-Waynes Coffee Hötorget
http://www.waynescoffee.se/- szwedzka sieciówka w Hötorget połączona z księgarnią, tworząca miejsce podobne do empik cafe. 

Plus za książki, widok na miasto, poduchy na parapecie i ceny. 

-Loppmarkand
Själagårdsgatan 17, Gamla Stan- sklep ze starociami. Antykwariat to może za duże słowo, ale to niesamowite miejsce, w którym czas się zatrzymał, a postawny, stary Szwed z wąsami zapisuje należność ołówkiem zastruganym scyzorykiem na pożółkłej karteczce. Można tu znaleźć wszystko od zupełnie bezwartościowych rzeczy po prawdziwe perełki.






Herman's Restaurang

wejście do stacji metra



Loppmarkand- sklepik ze starociami

nasze zdobycze <3

dworzec centralny

dworzec centralny c.d.

czwartek, 4 lipca 2013

Za oknem słoneczko pierwszego tygodnia wakacji, a my wspominamy..



Jaki zrobić prezent na osiemnastkę? Jak polecieć i mieszkać w Szwecji z funduszem licealisty?




Wszystko zaczęło się od zbliżającej się wielkimi krokami osiemnastki Kika..
Wraz z osiemnastkami rodzą się wspaniałe pomysły.. kajdanki z futerkiem, głupia gra?.. tak, szalenie oryginalne, praktyczne i cieszące.
By tego uniknąć postanowiłam zrzeszyć naszych znajomych na fejsbuku i pospełniać parę jego marzeń.
Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania: dwuwężowa shisha, słuchawki, bilety na Huntera, Meshuggah.. IMPACT!!!
Sama Prywatka Kika zasługuje chyba na oddzielny post, dość, że pozostałości po niej znajdowaliśmy jeszcze przez pół roku a i okazało się, że znajoma potrzebowała testu ciążowego...


Wróćmy jeszcze do paru tygodni przed imprezą..

1. Co?
Dość szybko stało się jasne, że chcę uszczęśliwić lubego (i, nie ukrywam, przy okazji siebie ;>) szaloną wycieczką we dwoje.
2. Dokąd?
Hmm, Kiko, który jara się Skandynawią+ wygląda jak Szwed+ zawrotnie atrakcyjne oferty lotów do Szwecji = Szwecja oczywiście!
3. Gdzie nocować?
Tutaj pojawił się pierwszy problem. Ceny noclegów (nawet tych, naprawdę, najtańszych) są astronomiczne, podobnie jak wszystko tam. Dla zobrazowania grozy sytuacji 2l mleka kosztują tam około 32SEK czyli  16 złotych, a dżem 23SEK czyli około 11złotych!
Sfinansowanie podróży i noclegu dla dwóch osób zdecydowanie przekraczało mój skromny budżet, ale to oczywiście nie mógł być powód do rezygnacji z wielkich planów. Wpadłam więc na (chyba jeden ze swoich najlepszych :3 ) pomysłów: couchsurfing!




Jedyne co trzeba zrobić, to zarejestrować się, napisać coś o sobie, kliknąć "Find a Couch" i.. dostajemy ogromną listę niesamowicie różnorodnych ludzi, którzy proponują kawałek podłogi, łóżko a w luksusowych przypadkach nawet osobny pokój z wyżywieniem. Tak, ale oczywiście nic za darmo, co dajemy w zamian? Rozmowę,  pokazanie choć trochę naszej kultury, czasem spędzenie z kimś wieczoru- zjedzenie kolacji, obejrzenie filmu.
Wszystko zależy od naszego hosta i nas- czy ma możliwość i chce spędzić z nami więcej czasu i pokazać nam kawałek miasta, zrobić obiad albo polecić kawiarnię, na którą nigdy nie wpadlibyśmy sami!

Trudność, z którą trzeba sobie na początku poradzić, to napisanie, oczywiście po angielsku, wiadomości do wielu hostów. Trzeba opowiedzieć coś o sobie, o celu podróży i, po przeczytaniu informacji na profilu osoby, do której piszemy, wytłumaczyć "why would you like to meet them", co dla mnie było najcięższe.
Musiałam liczyć się z tym, że nie każdy będzie miał czas i możliwość przenocowania nas akurat w tym okresie, dlatego rozesłałam zapytania do wielu ludzi.

W końcu- udało się! Mieliśmy hostkę, Isabella, lat 36, mieszka na obrzeżach Sztokholmu. Miała szalone zdjęcia i mieszane opinie pod profilem. W jednym komentarzu zarzucano jej wierzenie w czary. Nie wiedzieliśmy o niej wiele więcej szykując się na pierwszą samodzielną wyprawę..