Etykiety

środa, 28 sierpnia 2013

Relacja Italiańska- ta druga :)

Po zastanowieniu, doszliśmy do wniosku, że podzielimy relację z Włoch na dwie części- praktyczną- z transportem, cenami i tę drugą- z przygodami, widoczkami i wrażeniami.
Tamtaradam! Przedstawiamy: Relacja italiańska- ta druga :)

Kazuń-Pyrzowice-Bergamo-Mediolan

Pierwsza część tej trasy? Banalna! Carpooling spod domu wprost na lotnisko, parę godzin czekania i lecimy!
Dwie godziny potem zaciągneliśmy się już wiecznie pachnącym jedzeniem, włoskim powietrzem i pełni entuzjazmu mogliśmy zacząć zdobywać świat. A ściślej centrum Bergamo- miasteczka do którego przylecieliśmy.
We włoskim macu wprawdzie nie można normalnie i szybko (a dokładniej wcale) połączyć się z internetem podczas potwierdzania noclegu i  zdobywania dokładnej jego lokalizacji, ale pocieszanie zagubionych turystów mają opanowane do perfekcji: ciepłe kakałko oraz lody pistacjowe- przepyszne! Intensywnie pistacjowe, naładowane orzeszkami i o ślicznym kolorze.

Po zdrowej kolacji zyskaliśmy okazję przekonania się, że planując nocleg warto go wcześniej potwierdzić. To nasza nowa zasada. Nieprzestrzeganie jej kończy się spotkaniem dwóch Senegalczyków, którzy chcą Ci pomóc. Przecież wiadomo, że kogoś o drogę spytać trzeba, zwłaszcza nocą. A gdy na domiar złego nie mówi się w języku kraju mozzarelli w końcu trzeba zdać się na slang francuskosenegalski.


 Gdy miną dwie godziny senegalskich "pomocników" jest dziesięciu, a po jeszcze jednej dwudziestu. I w ten sposób poznaje się klan, który już niekoniecznie chce pomóc. A jeśli już, to nie za darmo.
Tak właśnie łapie się okazję dwukilometrowej przejażdżki samochodem za pół naszej polskiej dniówki, warto dodać, że "okazja" jest w takiej sytuacji obowiązkowa Ale utrata dziesięciu euro to chyba najtańszy sposób kończenia takich znajomości :)



Po pięciu godzinach, bogatsi o nowe doświadczenia i z portfelem lżejszym w sumie o dwadzieścia euro znaleźliśmy się w punkcie wyjścia- na lotnisku.
Nocleg na lotnisku był chyba najmniej miłą częścią wycieczki, ponieważ zajęte krzesełka i większość vipowskich miejsc przy ścianach skłoniła nas do rozbicia obozu na podłodze, na przeciwko drzwi automatycznych. Schowaliśmy więc resztę pieniędzy do butów, zwinęliśmy tobołki (posłużyły za poduszki) i siebie razem po czym śpiąc/nieśpiąc wyczekiwaliśmy poranka.


Z okna busa czekając na Wielkie Miasto.







.





Kiedy pora zrobiła się już troszkę bardziej ludzka (koło ósmej) upolowaliśmy busa do Mediolanu roniąc łzy   radości na widok tytułu kierunku na 
bilecie i drżąc z ekscytacji na samą myśl o tym, że jedziemy własnie do tego miasta! Stolicy szyku, mody, elegancji! Po w spędzeniu w nim zawrotnych 4-5 godzin muszę stwierdzić, że To Miasto to kupa. Oczywiście, pewnie, żeby docenić, trzeba je poznać, prawdopodobnie jestem ignorantką, a może wyobrażałam sobie Bóg wie co, ale Mediolan (oczywiście na pierwszy rzut oka.. i nosa) jest nieprzyjemny. Po pięknym i robiącym niesamowite wrażenie dworcu trafiamy na śmierdzący, zachwaszczony skwerek, szybko wpadamy na rzesze bezdomnych w przeciwieństwie do zwykłych ludzi, których o tej porze (zarówno w trakcie sjesty jak-oczywiste, ale i o 20- może kwestia sezonu?) spotkać niemalże się nie da. Wspaniałe, dumne budynki, brak ludzi, mnóstwo pozamykanych okiennic i grupki nudzących się imigrantów potęgują wrażenie opuszczonego miasta. Przynajmniej taki widok można oglądać w najbliższym oraz trochę dalszym sąsiedztwie dworca. W centrum starówkowym sprawa ma się zapewne inaczej, ale niestety nie dane nam było zakochać się w Mediolanie. 




 c.d.n. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz