Etykiety

piątek, 22 sierpnia 2014

kikoreno.pl


Wracamy! Mamy nowe zdjęcia, dużo planów i zadań :) Zapraszamy Was, kochani bardzo bardzo serdecznie  

poniedziałek, 31 marca 2014

wiosna ❀

Dzień dobry!
Jak Wam mija dzień? Prześliczna pogoda motywuje do działania, dlatego dziś z Czapigą jadłyśmy, robiłyśmy zdjęcia i gotowałyśmy 

Jeśli macie ochotę na szybką, lekką sałatkę to zachęcamy do wypróbowania stworzonego przez nas dziś przepisu. Idealna na lunch na słonecznym tarasie w towarzystwie lampki wina i bagietki czosnkowej. Zwłaszcza jeśli nie planujecie spędzać połowy dnia w kuchni. Sałatka jest aromatyczna, banalna w wykonaniu i lekko orzeźwiająca.


Czego użyłyśmy:
sałata lodowa
pomidorki koktajlowe
czerwona cebula
- dressing:
masło
czosnek
świeża bazylia
sok z cytryny
przyprawy: sól, biały pieprz, cukier
wino
+ bagietka czosnkowa





Sałatę rwiemy na kawałeczki, pomidorki kroimy na ćwiartki, a cebulę w cieniutkie piórka. Na maśle smażymy plasterki czosnku a po ostygnięciu na patelni lub w miseczce przygotowujemy dressing.

Do masła i czosnku dodajemy soku z cytryny, posiekanej świeżej bazylii i trochę wina. Następnie przyprawiamy jeszcze solą, pieprzem i odrobiną cukru. Mieszamy sałatę z dressingiem i podajemy z chrupiącą bagietką czosnkową- najlepiej prosto z piekarnika!

Idealnie!


niedziela, 23 marca 2014

totalna katastrofa :)

Dzień dobry!


 Jak spędzacie niedzielne popołudnie? My jak dotąd dość leniwie, ale za chwilkę będziemy musieli zabrać się ostro za naukę- koszmar matury wisi nam nad głowami już coraz niżej! A tymczasem, żeby na moment zająć się czymś przyjemniejszym, ale nadal pozostać w tej tematyce, chcielibyśmy Wam przedstawić posta dotyczącego naszej (wspólnej oczywiście) studniówki.


Jakiś czas temu dorwałam u Maleńkiej studniówkowy tag, ale zdjęcia od fotografa (o zgrozo!) dotarły do nas dopiero w tym tygodniu, dlatego realizacji podejmuję się dopiero teraz :)



1. Gdzie i kiedy odbyła się Twoja Studniówka? 

Tak naprawdę planowaliśmy wybrać się na dwie- moją i Krzyśka, ale okazało się, że nasze szkoły zorganizowały ją tego samego dnia! Nie chcąc pakować się w przystrajanie sali i stresy z organizacją cateringu wybraliśmy Krzyśkową, w hotelu, na którą już wszystko było przygotowane. Nasza studniówka odbyła się 25 stycznia 2014 roku w hotelu Mercure w centrum Warszawy.


2. W co byłaś ubrana?

Pff, o tym myślałam już od września, żeby (wyjątkowo!) nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę. Niezdecydowaniu miał pomóc fakt, że wybieramy się na dwie imprezy, mogłam zatem wybrać krótką, słodką sukienkę oraz długą i elegancką suknię.

Ostatecznie los zmusił do odrzucenia jednego pomysłu.. wygrała długa czarna.

Dobrze nie mieć stóp :(

Czarna suknia bez pleców z rozcięciem do uda i złote dodatki- delikatne naszyjniki, kolczyki brokatowa kopertówka i idealne sandałki ze złotym ornamentem na szpilce, które nie zostały uwiecznione przez fotografa :(

3. Jaki miałaś makijaż i fryzurę?


Włosy miałam zaplecione w misterne i wyglądające bardzo delikatnie warkoczyki (które trzymały się całą noc!)

Jednak makijaż był porażką! Skupiłam się głównie na oczach, czarna kreska, złoty eyeliner na dolnej powiece i rzęsy długie jak firanki.. które okazały się horrorem! Kiedy reszta makeupu była gotowa zabrałam się za nie w ostatniej chwili, nie zauważyłam wcześniej, że są paskudne za duże i totalnie silikonowe. Efekt ukazał się po oklejeniu jednego oka. Musiałam podjąć dramatyczną decyzję- zrywać czy nie? Zdecydowałam się na to drugie i okropnie tego żałuję. 


Hahah, fryzjerka skrzywdziła Krzyśka, więc obydwoje wyglądaliśmy jak retardy <3

4. Twój studniówkowy partner?

Jak pewnie ciężko zgadnąć.. Krzysiek :)




5. Czy było to dla Ciebie ważne wydarzenie?

Bardzo się nim przejmowałam, ale większość rzeczy nie wyszła tak jak sobie wyobrażałam. 


Moim zdaniem podstawą dobrej zabawy na tego typu imprezie jest muzyka a nasz DJ był wstawiony, rzucał głupimi tekstami głosem pirata i przyniósł dosłownie parę kawałków, które w kółko remiksował tak, że absolutnie NIE DAŁO się tańczyć.

  "Zapomnimy o tym, potem zostaną nam chociaż ładne zdjęcia" Haha! Nic z tego! Fotograf robił zdjęcia na oślep (dosłownie: prześwietlone, nieostre, krzywe i poucinane kadry- masakra!). Na szczęście tata Krzyśka był "ochroniarzem" uzbrojonym również w aparat. Może będzie co pokazać dzieciom :)


To jest zdjęcie z.. podwiązkami! Oczywiście koncepcja 'fotografa'
Między innymi śliczna Shenti.


Największą zaletą tej studniówki było jedzenie! Pyszne dania podawane przez całą noc, śliczne deserki (np. mus czekoladowy ze świeżymi truskawkami, ah!), ciasta, kawa. Dawno się tak nie objadłam 


6. Twoje rady dla przyszłych Studniówkowiczów. 


1. Nie przejmować się brakiem chłopaka a zastanowić się nad zaproszeniem jakiegoś sympatycznego kolegi. Zawsze miło jest spędzić noc w pięknej sukience, a jeszcze przyjemniej jest to zrobić u boku faceta, zatańczyć poloneza czy po prostu poczuć się troszkę bardziej wyjątkowo. To żadna kompromitacja!

2. Nie planować rzeczy nieprzetestowanych. Godziny przed studniówką nie są najlepszym czasem na sprawdzenie umiejętności fryzjerskich kuzynki ciotki szwagra lub test alergii na maseczkę, czy próby przyklejania sztucznych paznokci albo.. rzęs (sic!) Lepiej polegać na prostszych, ale pewnych rozwiązaniach.

3. Jeśli wcale nie widzicie sensu w odstawianiu się, wydaniu mnóstwa kasy tylko po to by spędzić tę noc w towarzystwie może nienajukochańszej klasy, zastanówcie się nad tym parę razy. Może fajnie wykorzystać sytuację gdy rodzice są w stanie zgodzić się na kompletnie niepraktyczne szpilki? Lub mieć okazję do poczucia się troszkę jak księżniczka? Albo gdy wybrzmi sławne "poloneza czas zacząć" poczuć trochę tremy, trochę radości i troszeczkę się wzruszyć, że przecież jakiś etap dobiega końca?

Jeśli naprawdę nie macie ochoty, nie dajcie się presji społecznej! Za kaskę (nie)wydaną na studniówkę można zrobić mnóstwo super rzeczy! :)


wtorek, 18 marca 2014

Level Up

Witajcie!

Naszą regularność jak zwykle trafił.. ale to chyba już norma. Wracamy z zaległym postem, do którego zdjęcia zaginęły w odmętach mojego komputerka i dopiero teraz udało mi się je odkopać.

Pamiętacie Mario? Albo Sonica, Tekkena. Lub może nadal grywacie w Call of Duty, Fifę, Guitar Hero, czy niezliczoną ilość gier na Wii?





 Często nachodziła nas ochota na zorganizowanie maratonu gier, ale oczywiście ciągle napotykaliśmy problemy techniczne: trzeba wyeksmitować rodzinę, wszystkim do wszystkich daleko, czy, zwyczajnie, nikt już nie posiada starych konsol. 

Jakiś czas temu nasi znajomi przez przypadek odkryli Level Up- trzy poziomy raju dla graczy i nie tylko! Cały pub składa się ze stanowisk: stolik otoczony pufami i konsola, a na każdym inna gra. Na parterze i pierwszym piętrze znajdziecie wszystkie dobrodziejstwa nowoczesności- PS, Wii i Xbox.

Schody w dół prowadzą do zadymionej piwnicy z barem, i chyba wszystkimi starymi grami jakie moglibyście sobie wymarzyć!


Znacie kogoś kto przy skupianiu się ZAWSZE  przygryza język?

Nasze śliczne przyjaciółki, dla porównania- Krzysiek dwa zdjęcia niżej :)


Wystrój miejsca jest moim zdaniem świetny! Zmieniające kolory światła led w ścianach i podłogach, ściany z pleksi ozdobione markerowymi rysunkami postaci z kultowych gier, wszystko proste i baardzo klimatyczne. Nigdy nie sądziłam, że spodoba mi się wnętrze rodem z filmu o UFO, ale tutaj naprawdę to pasuje i pozwala wczuć się w atmosferę gry.



Ale, ale, co jeśli nie jesteście zapalonymi graczami? Nie ma najmniejszego problemu- tak samo jest ze mną. Ale wystarczy zabawna gra i dobre towarzystwo (dla opornych jeszcze piwko albo dwa).






Moim faworytem w kwestii chilloutu jest gra Dance Central na kinect'cie.
Nie dość, że teksty postaci są wybitnie durne i bardzo śmieszne, to wyobraźcie sobie swoich przyjaciół (najlepiej męskich) podrygujących w szalonym rytmie do jakiegoś hitu Shakiry.. :D 
Dodatkowo podkręca rywalizację fakt, że nigdy nie wiadomo kto wygra. Krzysiek mimo totalnego braku koordynacji i poczucia rytmu swoimi szalonymi wygibasami nie raz zdobywał więcej punktów ode mnie!

Ta sama gra co na zdjęciu wyżej, niektórych ruchów nie sposób było uchwycić o.O
Gdzie i za ile? Wejście do pubu i granie jest darmowe, płacimy tylko za korzystanie z baru :) Ul. Moliera 4/6 (tuż obok Teatru Wielkiego) UWAGA: Wstęp dla pełnoletnich (przy wejściu w zamian za dowodzik dostajecie kartę, którą rozliczacie przy wyjściu zamiast płacić przy barze)


Ah, świąteczne dekoracje w marcu na Starym Mieście 


czwartek, 27 lutego 2014

Tłusty (słodki!) Czwartek



Witamy Was w Tłusty Czwartek!

Może opychacie się dziś pączkami ze sklepu albo nawet jesteście na diecie, ale jeśli przyjdzie Wam ochota na zjedzenie czegoś przepysznego własnej roboty, to ten post się przyda!

Wczoraj (a dokładniej do dzisiaj, do trzeciej) bawiliśmy się w cukierników. Nie mamy pojęcia, dlaczego zajęło to aż tyyyle czasu, ale efekty pracy są pyszne (ah, skromności), a czy śliczne, możecie przekonać się sami.


To miał być zwykły wieczór z faworkami. No ale skoro już kucharzymy, to nie obyło się bez pizzy. A skoro faworki to przecież trzeba jakoś wykorzystać pozostałe białka, więc bezuchy. I w ten właśnie sposób z godzinki w kuchni, zrobiło się ich sześć! Ale jedzenia będziemy mieć na tydzień (hahaha, żartuję, wcale nie, pewnie pochłoniemy wszystko do jutra :D). Dość gadania, przechodzę do przepisu :)

Faworki oraz bezy.

Faworki, jak to faworki, chrupiące, cieniutkie i nie da się przestać ich jeść. Przepis mamy Krzyśka, ale wiadomo, że kruche ciasto bywa kapryśne i mimo identycznych proporcji i traktowania czasem bywa troszkę bardziej lepkie, czasem mniej, ale nie trzeba się tym przejmować.



Składniki: 
3 szklanki mąki
6 żółtek 
1 mała śmietana- kwaśna (8 łyżek)
4 łyżki spirytusu (lub octu)

2 łyżki cukru pudru
4 łyżki wody



Ze wszystkich składników wyrabiamy ciasto- energicznie! Trzeba mu czasem dobrze przywalić, trochę nim porzucać, żeby zagnieść do środka jak najwięcej powietrza. Idealna robota dla Krzyśka :)

Następnie zawijamy w folię i na godzinę do lodówki.






(W przerwie można zrobić pizzę i ją zjeść) 

Gdy ciasto już zmarznie wałkujemy je cieniutko, tniemy na paski. Na środku każdego paseczka robimy nacięcie, przez które "przewlekamy" faworka. Pozostaje już tylko smażenie w porządnie rozgrzanym oleju, odsączenie na papierowym ręczniczku i cukier puder. Smacznego :)


Teraz czas na bezy. Nie są one jak te typowe ze sklepu- zbita twarda masa idealnie białego cukru pudru, ale bardzo kruche, delikatne i leciutkie. Zależnie od upodobań możemy dodać soku z cytryny, by nie były mdłe, suszyć je dłużej, by w środku były chrupiące, lub krócej, by zostawało trochę 'ciągutki' czy może raczej pańskiej skórki w środku. My eksperymentowaliśmy, więc wyszło po trochu każdego rodzaju :)

W kwestii przepisu zaufaliśmy moje wypieki i jak zwykle się nie zawiedliśmy!

Składniki:
6 białek
380g cukru pudru (łatwo sobie wyliczyć stosunek- do 4 żółtek potrzeba 250g cukru)
szczypta soli
sok z połówki cytryny

Ubijamy białka na sztywną pianę dodając szczyptę soli. Następnie po łyżeczce dorzucamy cukier, cały czas miksując. I teraz czas na naszą inwencję- jeśli chcemy uzyskać kolorowy efekt, najłatwiej posłużyć się barwnikami spożywczymi. Jeśli wolimy naturalnego pochodzenia kolory, możemy np wycisnąć sok z buraka i uzyskać śliczne różowe bezy (tylko nie należy przesadzić, by nie otrzymać pięknego, słodkiego.. barszczyku).

Używając rękawa cukierniczego/ łyżki/ woreczka foliowego z odciętym rogiem formujemy nasze beziki na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia i wrzucamy do piekarnika.

I tutaj najbardziej kontrowersyjna sprawa- czas i temperatura pieczenia. Według przepisu ma to być 35-45 minut w 140 stopniach z termoobiegiem. Działa, ale bezy szybko robią się.. beżowe, a w przypadku różowych chcieliśmy tego uniknąć. Dlatego piekliśmy je dłużej w 100st.
Tak naprawdę to pamiętając o prostej zasadzie- im dłużej w piekarniku, tym suchsze- warto co jakiś czas wyciągnąć bezika, ostudzić i sprawdzić czy konsystencja nam odpowiada.

Efekt jest baardzo delikatny, kruchy, bezuchy w środku mają sporo powietrza, a cieniutkie ciasto (dosłownie) znika w ustach.

Smacznego! :3





czwartek, 20 lutego 2014

Pizzucha

Postanowiliśmy dzisiaj z Reno, że na obiad będzie pizza. Po szybkim zwiedzeniu sklepu i zakupie niezbędnych rzeczy, zabraliśmy się do pracy. Ja, jak zawsze zająłem się ciastem, a Reno sosem. Poniższy przepis na ciasto, to chyba najlepszy z kiedykolwiek przez nas stosowanych. Musi wyjść!
Podkreślam, że prawdziwa włoska pizza opiera się na cienkim, trochę twardszym niż klasyczna polska "buła", cieście. Takie ciasto właśnie dzisiaj zrobiliśmy.

   Pizza na cienkim cieście z domowym sosem pomidorowym 

Ciasto 
3 szklanki mąki pszennej
ok. 3 łyżeczki drożdży
ok. szklanka ciepłej wody
2 łyżki oliwy z oliwek
łyżka cukru
łyżeczka soli

Sos pomidorowy
5 większych pomidorów
1 średnia cebula
2 łyżki masła
2 ząbki czosnku
zioła prowansalskie

Dodatki
starty ser żółty
świeże liście bazylii


   Samo zrobienie pizzy nie jest bardzo skomplikowane, po prostu wsypujemy mąkę do miski, wcześniej ją przesiewając, po czym przygotowujemy drożdżowy zaczyn. Do szklanki z cieplejszą wodą dodajemy drożdże i cukrzymy, żeby miały co jeść ;) Następnie dodajemy, to co zrobimy w szklance, do mąki i delikatnie mieszając i zagniatając, dolewamy co jakiś czas wody. Na początku polecamy zacząć ugniatanie w misce łyżką, potem dopiero, gdy ciasto zrobi się bardziej zwarte wyciągnąć i dokończyć ugniatać rękoma.

   Po rozrobieniu ciasta zostawiamy je na około pięć minut (można trochę dłużej, jak ktoś nie jest bardzo głodny) żeby wyrosło. Potem zabieramy się za wałkowanie i formowanie placków. Po włożeniu ciasta na blaszkę, wypełniamy je sosem i posypujemy serem żółtym i dodatkami wedle upodobania.

   Ostatnim krokiem jest włożenie naszej pizzy do piekarnika nagrzanego wcześniej do 180 stopni. Wyjmujemy jak zobaczymy zarumieniony ser z wierzchu, czyli jakieś 20 minut. Smacznego!

   Z ilości, jaką podałem w przepisie wychodzą spokojnie trzy pizze średniej wielkości.


   A na koniec dodatek do pizzy, bez którego szczególnie ja, nie dałbym rady przeżyć - zimna, przepyszna cola. Koniecznie podawana w przezroczystej szklance i schłodzona kostkami lodu. To polecamy szczególnie!



niedziela, 16 lutego 2014

Za "duże" espresso.



Witajcie!

Ostatnio byliśmy chorzy, zmęczeni i baaaardzo śpiący. Jednak słoneczko świeciło tak kusząco i szkoda było go jakkolwiek nie wykorzystać idąc do łóżka o 15. Dlatego właśnie Krzysiek zabrał nas do knajpki, na którą już od jakiegoś czasu mieliśmy ochotę, ale jeszcze nigdy nie udało nam się do niej trafić.

  Secret Life Cafe, bo o niej mowa, znajduje się w połowie drogi między Marymontem a placem Wilsona, tuż obok teatru Komedia.







   Macie ochotę na chwilkę odpoczynku, coś smacznego, kawę, regionalne piwko, owocowe smoothie albo lizaka? Wystarczy wysiąść na przystanku Teatr Komedia. Wnętrze jest kafejkowe, menu wypisane kredą na tablicy, mnóstwo uroczych lampeczek. A w centralnej części "wyspa" otoczona kontuarem, półki z winami, słojami ze składnikami potraw, które przygotowywane są na widoku gości.

  To strasznie sympatyczna sprawa gdy, po złożeniu zamówienia, mogę, siedząc przy stoliku, zerkać jak.. kelnerka (czy tak można nazwać osobę, która nie tylko podaje, ale też przygotowuje dania?) odkorkowuje butelkę, kroi pomarańcze czy wydobywa miód z wielkiego słoja, przyrządzając moje grzane wino. Wszystko bez zbędnego pośpiechu.

Minusem takiego układu jest to, że gdy któryś z klientów zamówi coś pachnącego wyjątkowo apetycznie, ciężko jest powstrzymać łakomstwo :)

W super przyjemnej dla naszych oczu karcie jest sporo smakołyków, również dla nie jedzących zwierzątek (patrz: ja :)), a także wegan czy bezglutenowców. Mimo, że nazwy te brzmią przerażająco, jedzonko wygląda i pachnie nieziemsko!
Znalazło się oczywiście też coś dla śpiochów. Krzysiek dostał swoje espresso, jednak warto nie popełnić tego faux-pas co on i nie próbować zamawiać "dużego" (nie został zrozumiany, ale prawdopodobnie większość baristów dostaje na skutek takiej profanacji zawału). Podwójne lub doppio- jak to ładnie brzmi! 




Omnomnomnomnomnom :3





środa, 12 lutego 2014

Nouvelle (délicieux!) cuisine ❤



Witajcie!
    Dzisiaj naszedł dzień na stworzenie czegoś bardziej ambitnego od odgrzewanej pizzy czy frytek. Inspiracją był szybki przegląd lodówki i okolic, gdzie znalazłam mnóstwo fantastycznych składników. 
Dzieckiem tego związku została.. (hmm czas wymyślić apetyczną nazwę) 

sałatka z grillowanego bakłażana, brokułów i sera z dodatkiem melona i świeżych ziół
   Kurczę, nazwa nie wyszła zbyt zgrabna, ale sałatka za to przepyszna!
Propozycja doskonała na lunch czy elegancką kolację, na przykład walentynkową- Krzyśka zachwyciła :)

   Skomplikowaność dania wynika jedynie z ilości składników, które pewnie nie każdy ma na codzień w kuchni. 
   A jego pyszność? Tu sprawa jest bardziej złożona- bakłażan, grillowany na miękko, z kremową mozzarellą, przepysznym lazurem i dodatkiem świeżego, słodkiego melona. Do tego delikatne brokuły, wyrazista feta i świeże zioła. Te smaki idealnie do siebie pasują!


Zacznijmy od brokuła, którego gotujemy al dente.
Następnie przejdźmy do bakłażana, do którego potrzebne nam będą:


...oraz oczywiście sam bakłażan i łyżka masła.
  
  Bakłażana kroimy na cienkie plastry, posypujemy hojnie solą i zostawiamy na paręnaście minut. Następnie opłukujemy wodą i osuszamy papierowym ręcznikiem. *

  Na patelni do grillowania (lub zwykłej patelni) rozgrzewamy masło i tu ważna sprawa- gdy się roztopi przetrzymujemy je jeszcze chwilkę aż zacznie pachnieć "orzechowo". Dorzucamy czosnek pokrojony w cienkie plasterki i rumienimy. Gdy czosnek jest gotowy, dodajemy zioła prowansalskie, bakłażana i grillujemy go aż do miękkości.

  Na sam koniec wrzucamy mozzarellę, niebieski ser pleśniowy, melona podsmażamy chwilkę, żeby mozzarella delikatnie się roztopiła a całość przeszła swoim zapachem.

  Grillowanego bakłażana z serem i melonem podajemy z ugotowanymi al dente różyczkami brokuła, posypujemy pokruszoną fetą i świeżymi ziołami- bazylią, pietruszką i rozmarynem.

Kurczę, znów robię się głodna :) Smacznego!





*małe objaśnienie: ten rytuał służy 'odgorzknieniu' bakłażana, w jego trakcie warzywo wydziela wodę z goryczką, którą wystarczy potem spłukać

niedziela, 9 lutego 2014

Baletnica!




Hej!

 Parę tygodni temu, wybraliśmy się z Reno do Warszawskiej Szkoły Reklamy na sesję, której tematem przewodnim był balet. Reno przywdziała piękne sukienki i przed aparatem wykonywała jakieś skomplikowane pozy, biegała i skakała, a wszystko po to by uchwycić tych parę niezwykłych ujęć.

  Ja nie byłem gorszy. Mimo, że z początku została mi przydzielona rola "wizażystki" (trzeba było każdą osobę będącą w studiu jakoś zapisać na listę, mi przypadło akurat takie coś) to w końcu zostałem naczelnym choreografem!

  Często ciężko było mi przekazać, w jaki sposób ma wyglądać poza, przez co musiałem sam ją wykonywać, co nie zawsze wyglądało wspaniale. Całe szczęście, nikt nie postanowił tego udokumentować.





Spędziliśmy tam ponad siedem godzin, przy czym na samą sesję zeszło się około pięciu. Reno przez cały ten czas dzielnie pracowała, bez przerw wykonując coraz to nowe pozy. Z początku było łatwo i przyjemnie, ale później nieuchronnie przerodziło się w walkę z własnym ciałem.



Do tej pory, nie miałem pojęcia ile tak naprawdę trzeba włożyć czasu i wysiłku, by zrobić takie zdjęcia. Pewnie wydawało by się, że najprościej było wykonać pozy leżące. W rzeczywistości to one były najbardziej wymagające. Nasza modelka musiała utrzymać się w takiej pozycji przez dość długi czas, co było sporym obciążeniem dla mięśni brzucha i grzbietu.


Całe studio było dla nas, dzięki temu że w WSR-ze mamy znajomości. Zdjęcia Reno były potrzebne naszej koleżance Shenti, na zaliczenie. Jak widać dla niektórych jest to szkolny obowiązek, a dla niektórych parę godzin skoków, rozciągania i szeroko pojętej gimnastyki. Mimo zmęczenia naszej modelki pod koniec i następno-dniowych zakwasów warto było spędzić choć trochę czasu w błysku flashy... Ah.. :)


  Dodatkowo podróż na drugi koniec Warszawy opłaciła nam się bardziej, niż byśmy się tego spodziewali. Ni stąd ni zowąd, jak już byliśmy spakowani i gotowi do wyjścia, zatrzymała nas jakaś Pani. Zaproponowała, żebyśmy dołączyli do wspólnego zdjęcia, które cyknęli nam przy głównym wejściu z okazji jakiś podziękowań dla jakiegoś kogoś. Trzymając kartki z owymi podziękowaniami, nie do końca wiedząc co robimy i czemu akurat my, uśmiechaliśmy się wdzięcznie do aparatu. Za chwilę było po wszystkim, wzięliśmy rzeczy i wychodzimy, gdy... Znowu Pani! 





I tym sposobem dostaliśmy bilety na prapremierę nowej polskiej produkcji, która weszła nie dawno do kin.
Film "Pod mocnym aniołem" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego, jest adaptacją książki Jerzego Pilcha pod tym samym tytułem.


Chętnych zapraszamy na bloga autorki powyższych zdjęć - http://imprevisiblle.blogspot.com/